Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ciocia z wujkiem na złe chwile

Janusz Pawul
– To trudne zajęcie, ale daje też olbrzymią satysfakcję, gdy dzieci odpłacają nam uśmiechem i miłością – mówią Maria i Edward Miziołowie.  fot. Janusz Pawul
– To trudne zajęcie, ale daje też olbrzymią satysfakcję, gdy dzieci odpłacają nam uśmiechem i miłością – mówią Maria i Edward Miziołowie. fot. Janusz Pawul
Od czterech lat nie było dnia, żeby drzwi pogotowia rodzinnego w Leśnej były zamknięte U Miziołów dzieci o każdej porze zawsze znajdą pomoc, opiekę i serce Najtrudniej jest wtedy, gdy przyjeżdżają.

Od czterech lat nie było dnia, żeby drzwi pogotowia rodzinnego w Leśnej były zamknięte
U Miziołów dzieci o każdej porze zawsze znajdą pomoc, opiekę i serce

Najtrudniej jest wtedy, gdy przyjeżdżają. Nigdy nie wiemy, jakie będą i czego możemy się po nich spodziewać – mówi Maria Mizioł. – Bywa, że są zabiedzone, chore, zawszone – dodaje jej mąż Edward.
Oboje prowadzą rodzinne pogotowie opiekuńcze, do którego trafiają małe ofiary niezaradności rodziców, ich pijaństwa i lekkomyślności z całego powiatu lubańskiego. Miziołowie nie oceniają jednak postępowania dorosłych, które sprawia, że to oni zajmują się ich pociechami. – My nie od tego jesteśmy. My mamy zaopiekować się tymi dziećmi, dać im dach nad głową i sprawić, żeby poczuły się bezpiecznie – mówią.
Dzieci przywozi do nich pomoc społeczna, często w asyście policji. Czasem są to zaledwie kilkumiesięczne niemowlaki, czasem już nastolatkowie.
– Musimy być przygotowani na każdą ewentualność, 24 godziny na dobę – mówi głowa domu i pokazuje stojące w kącie puste łóżeczko, poskładane w kostkę pieluchy i zapas mleka „Humana”.
To właśnie pan Edward najczęściej wstaje w nocy do maluchów, przewija je i karmi. Z zawodu jest budowlańcem, ale do dzieci ma szczególne podejście.
– Lubię z nimi żartować – mówi. Przyznaje jednak, że bardzo często pod jego dach trafiają mali goście, którzy nie potrafią żartować i śmiać się. – Dla mnie to zupełnie niepojęte – zaznacza.
Maria Mizioł jest pielęgniarką. Nie zrezygnowała z pracy w zawodzie. – Czasem, kiedy przyjeżdżam po całym dniu, mam wszystkiego dość. A tu trzeba jeszcze zająć się dziećmi. Jest naprawdę ciężko – opowiada. – Tak ciężko, że już chcieliśmy nawet zrezygnować – dodaje. Na razie wytrwali, jak długo jeszcze, nie wiedzą.
– Takim rodzinnym pogotowiom, jak nasze, jest bardzo trudno funkcjonować jak normalna rodzina. Wszędzie napotykamy na opór: u lekarzy, w szkołach.
Banalna wydawałoby się rzecz: podręczniki. Trafiają do dzieci z różnych gmin i różnych szkół. Często więc książki, które ze sobą przywożą, są zupełnie nieprzydatne. Jest też odwrotnie. – My kupujemy dziecku podręczniki, ono od nas odchodzi, trafia do nowej rodziny albo do nowej placówki i nasza wyprawka staje się bezwartościowa – tłumaczy Maria Mizioł.
Ciężko jest, gdy przychodzą nowe dzieci, ale niełatwo jest także, gdy po kilku tygodniach czy miesiącach odchodzą.
– U nas mogą być maksymalnie do roku. Dopóki nie zostanie uregulowana ich sytuacja rodzinna i prawna – tłumaczy Edward Mizioł.
Po tym czasie dzieci wracają do swoich biologicznych rodziców albo do placówek opiekuńczych. – Najbardziej cieszy nas, gdy uda się dla nich znaleźć rodziców adopcyjnych. Wtedy wiemy, że trafiają w dobre ręce – dodaje pani Maria.
Do tej pory jednak udało się to jedynie dwójce maluchów, a przez cztery lata przez dom państwa Miziołów przewinęło się już 50 dzieci. Ich trud i serce wkładane w opiekę nad nimi doceniły ostatnio władze samorządowe powiatu. Specjalne podziękowania małżeństwu z Leśnej wręczył podczas sesji starosta lubański Walery Czarnecki. •

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na luban.naszemiasto.pl Nasze Miasto